Pałac czy zamek? Co znaczy niemieckie słowo „Moschen”? Co ma wspólnego hotel ze szpitalem nerwic? Odpowiedź na te pytania znajduje się we wsi usytuowanej w województwie opolskim – w Mosznie – gdzie mieści się zamek, który zdaje się być wyjęty z baśni i „włożony” do realnego świata.

Skąd wzięła się nazwa wsi i jednocześnie nazwa położonego w niej zamku? Nie, nie od tego, o czym pomyśleliście. Całkowitej pewności nie ma, ale najbardziej prawdopodobna wersja wskazuje na powiązania z rodziną Moschin. Podobnie brzmiącym słowem jest „Moschen”, ale w tym przypadku jest to niemiecka nazwa miejscowości Moszna. Poruszając się po województwie opolskim można spotkać wiele dwujęzycznych tablic z nazwami miejscowości. Związane to jest ze znacznym odsetkiem mniejszości narodowej w danej gminie.

Pałac w Mosznej (fot. Patrycja Hartman)
Pałac w Mosznej (fot. Patrycja Hartman)

Najstarszy dowód na istnienie pałacu pochodzi z XVIII wieku. Zaraz? To w końcu pałacu czy zamku? Otóż zamek w Mosznej najpierw był pałacem – chodzi o środkową część obiektu, gdzie znajduje się hol i recepcja, przez które można przejść na przestrzał na drugą stronę budynku.

W 1896 roku miał miejsce pożar pałacu. Znacie przysłowie: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? W tym przypadku pożar, który niewątpliwie należał do zdarzeń negatywnych, przyczynił się do zmotywowania ówczesnego właściciela pałacu – Franza Huberta von Tiele-Winckler – by przy okazji odbudowania zniszczonej części, dokonać rozbudowy o nowe skrzydło. I tak pierwsze ze skrzydeł zamku zostało dobudowane w latach 1896-1900 (skrzydło wschodnie w stylu neogotyckim), a drugie w latach 1911-1913 (skrzydło zachodnie w stylu neorenesansowym).

Orażeria (fot. Patrycja Hartman)
Orażeria (fot. Patrycja Hartman)

Jak je rozpoznać, kiedy nie mamy przy sobie kompasu, nawigacji, ani zupełnie nie znamy się na położeniu słońca na niebie? Skrzydło wschodnie to to, do którego jest „przyklejona” oranżeria. Jak widać, zamek jest przykładem architektury eklektycznej, czyli takiej, która łączy ze sobą różne style. Obecnie na obiekt używa się nazwy „zamek”, choć jest to określenie w tym przypadku nieco przewrotne, bo budowla nigdy nie pełniła funkcji obronnych, jakie z definicji powinien posiadać zamek.

Moment? Czy ktoś nie wspominał wcześniej o recepcji? Tak, w zamku znajduje się recepcja, bowiem mieści się w nim hotel, restauracja, kawiarnia, a nawet sale konferencyjne. Jakby tego było mało w zamku można poddać się zabiegom odnowy biologicznej. Każdy, kto chciałaby poczuć się przez chwilę jak książę czy księżniczka może swoje dziecięce marzenia ziścić w moszyńskim zamku.

Kawiarnia (fot. Patrycja Hartman)
Kawiarnia (fot. Patrycja Hartman)

Co jednak ze zwykłymi turystami? Spokojnie, nie trzeba od razu wykupywać noclegu, by móc cieszyć się pięknym widokiem. Zamek udostępnia swoją część dla zwiedzających. Ciekawym rozwiązaniem jest zastąpienie tradycyjnego przewodnika (co skutkowało dużym skupieniem turystów w jednym czasie w danym pomieszczeniu, zasłanianiem sobie nawzajem widoku itp.) czy tabliczek z opisem (które większość turystów pomija, a jak już chce się je czytać, nie można w tym samym czasie skupiać się na reszcie, nie mówiąc już o tym, że swobodnie taką tabliczkę może czytać tylko parę osób) nagraniem puszczanym z dyskretnie ukrytych głośników. Głos opowiadał historię danego pomieszczenia podczas, gdy można było rozproszyć się na różne kąty sali i podziwiać wystrój. A co gdy weszło się do sali w połowie wypowiedzi? Nic straconego, głos był odtwarzany w zapętleniu co kilka minut.

Same wnętrza nie są może oazą przepychu, gdyż najpiękniejsze i najcenniejsze dobra zostały splądrowane przez tych samych sprawców, którzy podobny los zgotowali wielu innym miejscom na terenie naszego kraju, czyli przez armię radziecką. Nie są to na szczęście gołe ściany, bo bardzo duża część wystroju została odtworzona i przechadzając się po kolejnych komnatach można poczuć klimat tego miejsca.

Pałac w Mosznej (fot. Patrycja Hartman)
Pałac w Mosznej (fot. Patrycja Hartman)

Przechadzając się po zamkowych komnatach pasjonaci sztuki mogą podziwiać liczne obrazy. Na zamkowych ścianach znaleźć można dzieło malarskie przedstawiające hrabiego Franza Huberta von Tiele-Winckler (tak, tego samego, który rozbudował ówczesny pałac o dwa nowe skrzydła) wraz z żoną Jelką oraz dziećmi. Autorem obrazu jest Bartłomiej Trzos, a podziwiać go można w Gabinecie Hrabiego. Natomiast w kilku różnych pomieszczeniach możemy natknąć się na obrazy przedstawiające tę samą kobietę. Osoba na obrazie to hrabina Inga von Hohmann, a autorem obrazów jest Dariusz Kaleta. Dzieła te robią naprawdę duże wrażenie.

Zachowanie obiektu w dobrym stanie nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie ulokowanie w nim pewnej instytucji. Ale po kolei. Podczas II wojny światowej zamek co prawda nie uległ zniszczeniu, ale rodzina Tiele-Winckler, która w ówczesnym czasie była właścicielami zamku, opuściła swe lokum w obawie przed sowietami. Kolejne lata żonglowały przeznaczeniem budowli umieszczając w niej różnorakie instytucje takie jak ośrodek kolonijny czy placówkę oświatową. Sytuacja unormowała się w 1972 roku, kiedy to w zamku w Mosznej zlokalizowano szpital terapii nerwic.

Obraz Dariusza Kalety hrabina Inga von Hohmann nad kominkiem (fot. Michał Niemczyk)
Obraz Dariusza Kalety hrabina Inga von Hohmann nad kominkiem (fot. Michał Niemczyk)

Abstrahując od wiedzy psychiatrycznej, obcowanie z tak pięknym miejscem samo w sobie musiało działać uspokajająco. Szpital funkcjonował w tym miejscu aż do 2013 roku, kiedy to obiekt został oddany na potrzeby turystyki. Brak właściciela, który należycie zajął by się posiadłością przeważnie prowadzi do poważnego podupadania budynków, dlatego dziś możemy być wdzięczni instytucji medycznej, która funkcjonuje w Mosznej do dziś (w nowej lokalizacji) za to, że „zaopiekowała” się skarbem polskiej architektury.

A jest co podziwiać. Coś dla fanów liczb: zamek w Mosznej ma 365 pomieszczeń i 99 wież i wieżyczek. Bystre oko, które potrafi zatrzymać się i dostrzec ukryte piękno też będzie miało „pełne źrenice” roboty. Zamek pełen jest bowiem drobnych smaczków i detali architektonicznych, które zapewne wielu turystów przeocza. Warto oddać się kontemplacji estetyki i zakochać się w płaskorzeźbach, pilastrach, rzygaczach czy też misternych witrażach (te ostatnie wykonano w 1900 roku w pracowni Alberta Luthiego z Frankfurtu nad Menem). W dzisiejszym świecie ludzie żyją w dużym biegu – może warto zwolnić przynajmniej jak jest się na urlopie (albo po prostu ma się weekend) i spędza się go w Mosznej. Początki mogą być trudne, ale gdy spróbuje się wypatrzeć kilka pierwszych detali, kolejne dużo łatwiej same będą się rzucać w oczy.

Witraż (fot. Michał Niemczyk)
Witraż (fot. Michał Niemczyk)

W zamku w Mosznej świetnie spędzą czas przede wszystkim ludzie umiłowani w estetyce, sztuce czy architekturze. Jak w raju mogą poczuć się również wrażliwi na piękno fotografowie. Ale tutaj uwaga! Czy komuś rzuciło się w oczy, że zamek jest na zdjęciach przedstawiany zawsze tylko z trzech stron? Dlaczego tak się dzieje? Jaką mroczną tajemnicę skrywa zapomniana przez klisze i matryce fotograficzne strona zamku? Uwaga. Ta wiedza sprawi, że już nic nie będzie takie, jak przedtem…

Zamek od „czwartej” strony jest po prostu niefotogeniczny. I tyle. Stąd i tutaj najmroczniejszej części zamku też nie zobaczycie.

Zamek sam w sobie jest uroczym obiektem do fotografowania, ale świetnie sprawdza się również jako sceneria do różnych sesji zdjęciowych. Najczęściej spotkać można na jego terenie młode pary w towarzystwie uwieczniającego ich fotografa.

Z resztą… Najlepiej pojechać i przekonać się samemu. Bo naprawdę warto!

A za kilka lat być może będzie można przy jednej wizycie zaliczyć dwa zamki, bo we wsi obok znajduje się zamek w Dobrej otoczony sporym parkiem, który aktualnie popadł w ruinę, ale istnieją plany, by go odremontować. To, co pozostało z zamku po powojennym pożarze daje tylko nikły obraz dawnej świetności obiektu. Cała nadzieja w tym, że budowlę uda się odrestaurować. A póki co – Moszna zaprasza. Jak również pozostała część galerii zdjęciowej.

Wspieraj SmartAge.pl na Patronite
Udostępnij.