Zaraz obok pancerników, krążowniki były jednymi z największych okrętów wojennych na początku XX wieku. Okręty te był tańsze oraz słabiej opancerzone i uzbrojone, niż królowie mórz. Z drugiej strony były szybsze i zwrotniejsze od pancerników, dzięki czemu mogły wykonywać więcej zadań pomocniczych. I wojna światowa była konfliktem, w którym okręty te wykazały się najbardziej. Praktycznie każde państwo posiadające większy dostęp do morza musiało w swojej flocie posiadać okręty tej klasy. Po wojnie, również młoda Polska Marynarka Wojenna zapragnęła włączyć taką jednostkę do służby w odradzającej się flocie. I tak rozpoczęła się historia ORP Bałtyk ex. d’Entrecasteaux. Pierwszego polskiego krążownika.

d’Entrecasteaux – kolonialny krążownik – opis konstrukcji

Pod koniec XIX wieku nastąpił olbrzymi rozwój okrętów wojennych. Coraz lepsze maszyny parowe, dopracowanie procesów wytwarzania stali pancernej oraz rozwój artylerii sprawiły, że do lamusa zaczęły odchodzić żaglowce, okręty liniowe i drewniane konstrukcje tych jednostek. Przez kilkanaście lat największe ówczesne floty zmieniły się nie do poznania. Olbrzymia rotacja okrętów sprawiała, że pojawiało się coraz więcej koncepcji ich budowy. Dodatkowo pionierzy w dziedzinie budowy okrętów wojennych – Wielka Brytania i Francja – musieli budować okręty nie tylko z myślą o służbie na wodach europejskich, ale również z myślą o swoich koloniach, gdzie okręty wojenne miały odmienne zadania niż w innych rejonach.

d'Entrecasteaux w swoim pierwotnym malowaniu
d’Entrecasteaux w swoim pierwotnym malowaniu

Okręty przeznaczone do służby kolonialnej musiały być bardziej mobilne i mieć większy zasięg niż pozostałe jednostki. Ze względu na mniejsze zagrożenie walką z innymi dużymi okrętami wojennymi, ich uzbrojenie również miało być mniejsze, tak samo jak opancerzenie. W związku z tym, bardzo popularną praktyką było wysyłanie przestarzałych okrętów do kolonii. W praktyce były to często całkiem nowe jednostki, które jednak w warunkach europejskich były już przestarzałe. Nie zawsze jednak stare okręty spełniały wymagania tego specyficznego teatru działań.

W latach 80. XIX wieku Francja pozostawała nieco w tyle za Brytyjczykami w kwestii siły i możliwości swojej floty kolonialnej. W związku z tym Francuzi podjęli decyzję o budowie dedykowanych okrętów kolonialnych, które miały zniwelować przewagę Wielkiej Brytanii.

Był to element programu rozbudowy Francuskiej Floty, przyjęty 22 listopada 1890 roku przez Radę Najwyższą. Zakładał on budowę 24 pancerników, 15 pancerników obrony wybrzeża, 36 krążowników i… 260 torpedowców. 34 krążowniki miały być jednostkami stricte kolonialnymi. Okrętem flagowym dla tej floty miał być krążownik pancernopokładowy d’Entrecasteaux. Ostatecznie ukończono tylko kilka okrętów z tego programu.

Projekt okrętu zmieniał się tak często, że ciężko przedstawić jego historię. Początkowo zakładano nawet szczątkowe ożaglowanie, później gdy z niego zrezygnowano planowano uzbroić okręt w cztery wieże działowe z armatami 240 mm. Ostatecznie, 8 listopada 1893 roku rozpoczęto budowę krążownika, który znacznie różnił się od pierwotnych planów. Prace prowadzono w stoczni Chantiers de la Meditarranee w La Seyne niedaleko Tulonu. Krążownik zwodowano 11  czerwca 1896 roku. Mimo to, próby jednostki rozpoczęto dopiero 1 stycznia 1898 roku. Wszystko dlatego, że był to prototyp i na dodatek jedyny przedstawiciel swojej klasy, w związku z czym ciągle występowały w nim usterki.

Próby jednak również nie były owocne, ponieważ trapiące okręt problemy techniczne uniemożliwiły ich przeprowadzenie. Zaczęło się od kotłów, które odmówiły posłuszeństwa. W kolejnych miesiącach starano się uporać z wszystkimi wadami okrętu, by ostatecznie 23 marca 1899 roku zakończyć prace. Dwa tygodnie później, 4 kwietnia krażownik został oficjalnie włączony do floty i wysłany na Daleki Wschód.

d’Entrecasteaux budowano 6 lat, a koszt prac wyniósł 16 693 477 franków (czyli jakieś 4846 kg złota). Okręt był drogi, ale jak na swoje lata nowoczesny. Wykorzystano w nim dużo układów elektrycznych, dzięki czemu załoga mogła cieszyć się oświetleniem elektrycznym wewnątrz prawie całego statku. Elektryczny był również napęd wież, podajników amunicyjnych i systemów ładowania.

d'Entrecasteaux w swoim pierwotnym malowaniu
d’Entrecasteaux w swoim pierwotnym malowaniu

Okręt miał wyporność około 8000 ton, długość 126 metrów, szerokość 17,8 metra i zanurzenie około 8 metrów. Napęd stanowiły dwie maszyny parowe, zasilane pięcioma kotłami. Moc silników wynosiła 14 500 KM. Pozwalało to na osiągnięcie prędkości maksymalnej 19,2 węzła. Rzadko jednak wykorzystywano te możliwości, ponieważ ilość spalanego węgla była wówczas olbrzymia – nawet 15,5 tony na dobę, co przy zapasie zaledwie 980 ton, było problemem. Przekładało się to na zasięg okrętu, wynoszący 5000 mil morskich przy ekonomicznej prędkości 10 węzłów.

Uzbrojenie okrętu zmieniało się podczas prac projektowych, by ostatecznie składać się z dwóch dział kalibru 240 mm, w dwóch wieżach na dziobie i rufie krążownika. Mogły one miotać pociski na odległość prawie 5,5 km, a szybkostrzelność wynosiła 2 strzały na minutę. Pocisk ważył natomiast 170 kg. Były to jednak wiekowe armaty, które nie mogły równać się z wprowadzanym nowym uzbrojeniem okrętów innych państw w tym czasie.

Pomocnicze uzbrojenie jednostki składało się z 8 armat 138,6 mm w kazamatach, oraz 4 takich samych działach na stanowiskach na pokładzie. Dodatkowo na okręcie znajdowało się 12 armat kalibru 47 mm oraz 4 kalibru 37 mm a także 5 wyrzutni torped. Mimo, iż uzbrojenie nie było najnowocześniejsze, bez wątpienia było potężne. Wiązało się to z założeniem, iż okręt będzie w stanie walczyć z pancernikami kolonialnymi (które były nieco słabiej uzbrojone i opancerzone od tradycyjnych pancerników).

ORP Bałtyk (fot. Mateusz Prociak)
ORP Bałtyk (fot. Mateusz Prociak)

Krążowniki pancernopokładowe cechowały się potężnym opancerzeniem. Nie inaczej było z d’Entrecasteaux. Pokład chroniony był pancerzem grubości 56 mm, a burty 102 mm. Nadbudówki chronione były 250 mm pancerzem a wieże działowe 230 mm.

Tym co wyróżniało okręt był kształt jego kadłuba z charakterystycznym wystającym dziobem. Wyglądał on nieco jak taran i był pozostałością po dawnych projektach, które zakładały, że w nadzwyczajnych sytuacjach okręty wojenne będą się po prostu taranować, jak za czasów starożytnych…

Kadłub okrętu wykonany ze stali, był dodatkowo chroniony pod wodą drewnem tekowym oraz płytami miedzianymi. Wiązało się to z aktywnością jeszcze jednego przeciwnika dla okrętów kolonialnych, jakimi były drobnoustroje, bardzo aktywne w ciepłych wodach Dalekiego Wschodu.

d'Entrecasteaux w odświeżonym malowaniu z czarnym kadłubem
d’Entrecasteaux w odświeżonym malowaniu z czarnym kadłubem

Początkowo okręt pomalowano na biało, jak większość jednostek służących w rejonach tropikalnych. Później jednak ktoś wpadł na pomysł, że lepiej będzie, jak krążownik pomaluje się na czarno…

d’Entrecasteaux w służbie

Służba w koloniach pod koniec XIX wieku nie była zbyt aktywna. Okręty wchodzące w skład flot kolonialnych zwykle pływały z portu do portu, przypominając miejscowym kto rządzi danym terytorium. Krótko po przybyciu na Daleki Wschód nasz krążownik musiał jednak wziąć udział w swojej pierwszej operacji bojowej, jaką było wsparcie oddziałów tłumiących powstanie bokserów w latach 1899-1901.

Okręt razem z całą francuską eskadrą udał się do Taku w Chinach, gdzie wspierał walki o tamtejsze forty, a później pomagał w obronie ambasad w Pekinie. Krążownik służył na Dalekim Wschodzie do 25 października 1909 roku, kilkukrotnie wracając w tym czasie do Francji na remonty i kilkuletnie przerwy w służbie.

W 1910 roku po krótkim pobycie w rezerwie i naprawach, d’Entrecasteaux powrócił do służby już jako okręt szkolny. Nie był to jednak powód do dumy, ponieważ taka służba była zarezerwowana dla przestarzałych okrętów, bądź jednostek w bardzo złym stanie technicznym. Tak było w w tym przypadku. Po dwóch latach ponownie wycofano go ze służby, ale na krótko. Gdy wojenne chmury zaczęły zbierać się nad Europą, przypomniano sobie o niegdyś potężnym okręcie i ponownie wcielono go do służby.

d'Entrecasteaux w porcie
d’Entrecasteaux w porcie

Początkowo wysłużony krążownik brał udział w blokadzie cieśnino Otranto. Zadaniem okrętów biorących udział w tej blokadzie było niewypuszczenie Austro-Węgierskiej floty na morze Śródziemne.  Później okręt skierowano w rejon Kanału Sueskiego, gdzie po raz pierwszy mógł on porządnie postrzelać. Broniąc kanału przed oddziałami tureckim, flota francuska musiała wspierać wojska lądowe w odpieraniu zaciekłych ataków armii tureckiej. Po wykonaniu zadania okręt powrócił do Francji na remont.

W 1916 roku krążownikowi przydzielono nowe zadanie, jakim była służba eskortowa na Atlantyku, a później na trasie z Morza Czerwonego na Madagaskar. W 1917 roku okręt powrócił na Morze Śródziemne, gdzie działał do lutego 1918 roku, kiedy skierowano go do transportu wojska. Rolę tę pełnił aż do połowy 1919 roku, czyli ponad pół roku po zakończeniu wojny.

Po kolejnym bardzo krótkim pobycie w rezerwie, krążownik ponownie trafił do floty szkolnej. Pozostawał w niej do 1921 roku, kiedy ze względu na wiek, zużycie i koszty eksploatacji zdecydowano się go wycofać ze służby ostatecznie, rozbrajając go w celu przygotowania do złomowania. To jednak nie nastąpiło, gdyż starym okrętem zainteresowali się Belgowie, którzy chcieli wówczas zbudować własną flotę. Potrzebowali więc okrętu szkolnego. d’Entrecasteaux nadawał się do tego idealnie. Po zakończeniu formalności, 23 maja 1923 roku statek trafił do nowego użytkownika. Nieznacznie go przebudowano, dostosowując do nowej roli.

Nowy właściciel krótko cieszył się swoim nabytkiem. W 1927 roku Belgia zrezygnowała z budowy własnej floty ze względu na problemy finansowe, oraz brak chętnych do służby. Sam okręt powrócił do Francji już rok wcześniej. Mający 27 lat krążownik był w tak opłakanym stanie, że jedyną sensowną rzeczą było go zezłomować. Tak się jednak nie stało.

Jeszcze jako francuski d'Entrecasteaux
Jeszcze jako francuski d’Entrecasteaux

ORP Bałtyk – (nie)krążownik dla Polski

Już od zakończenia I wojny światowej Wojsko Polskie chciało wprowadzić do eksploatacji we flocie krążownik. Niekoniecznie miał to być okręt bojowy. Bardziej chodziło o to, aby był to spory statek, mogący służyć jako jednostka reprezentacyjna. Polska misja wojskowa rozglądała się za taką jednostką długo we Francji. Niestety wszystkie dostępne wówczas statki były raczej mało interesujące dla nas, głównie ze względu na cenę, wiek lub stan techniczny.

Gdy d’Entrecasteaux wrócił z Belgii, nasza misja wojskowa zainteresowała się nim. Ze względu na swój stan techniczny, okręt nie miał żadnej wartości dla Francuzów. Na zainteresowanie strony polskiej, Francuzi przygotowali specjalną ofertę na sprzedaż statku. Koszt pozyskania okrętu miał wynieść 2 822 000 franków. Cena była atrakcyjna jak na koszt budowy okrętu, ale była stanowczo za wysoka jak na stan techniczny jednostki. Pozbawiony napędu i uzbrojenia krążownik ledwo pływał i dosłownie żył własnym życiem.

Jeszcze jako Kral Wladyslaw IV lub Król Władysław IV
Jeszcze jako Kral Wladyslaw IV lub Król Władysław IV

Mimo to, przedstawiciele Polskiej Marynarki Wojennej bardzo ochoczo przystali na francuską ofertę. 7 marca 1927 roku, dawny francuski okręt oficjalnie został sprzedany Polsce. Umowa zakładała przeprowadzenie remontu statku we Francji, a następnie przeholowanie go do Polski.

Prace na okręcie przebiegały sprawnie. Tak sprawnie, że stoczniowcy byli w stanie wymontować z okrętu wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Gdyby nie szybka reakcja kmdr ppor. Włodzimierza Stayera oraz belgijskiego oficera, który zwrócił uwagę na braki w wyposażeniu w porównaniu do stany w jakim okręt został zwrócony Francji przez belgów, okręt trafiłby w polskie ręce całkowicie ogołocony, co było niezgodne z podpisaną umową.

Wyposażenie przywrócono, a remont dokończono. Francuzi chcąc się nieco zrehabilitować, postanowili zrobić niespodziankę przybyłej polskiej załodze. Po przechwyceniu depeszy z Warszawy, w której podano nazwę jaką ma otrzymać statek, postanowili oni bez wiedzy polskich marynarzy zamieścić ją na burcie krążownika. Nazwa okrętu miała brzmieć Król Władysław IV. Niestety w depeszy nie było polskich znaków. Francuzi nie wiedząc tego i nie zdając sobie sprawy z tego, że był to błąd ortograficzny, przepisali ją dosłownie po swojemu. I tak kmdr Stayer po przybyciu do Francji 30 lipca 1927 roku zobaczył okręt, noszący nazwę… Kral Wladyslaw IV. Nie chcąc robić problemów, grzecznie podziękował stoczniowcom, którzy nie zdawali sobie sprawy z popełnionego błędu i po kryjomu zdobył nowe poprawne litery, które zamierzał zamontować podczas rejsu.

ORP Bałtyk podczas remontu (fot. NAC)
ORP Bałtyk podczas remontu (fot. NAC)

Natychmiast po uroczystym odbiorze statku, wyruszył on na holu do Polski. Podano wówczas po raz pierwszy oficjalną nazwę statku. Jak to w Polsce, nie przypadła ona do gustu sporej grupie osób. W związku z tym postanowiono szybko zmienić ją na ORP Bałtyk. Problem w tym, że na statku nie było takich liter, więc krążownik wpłynął do portu w Gdyni bez nazwy. Wprowadziło to spory chaos w mediach, które nazywały okręt na przemian Bałtyk, Władysław IV albo Król Władysław IV.

Przybycie okrętu do Polski było wielkim wydarzeniem. Wszystkie media w kraju, oraz u naszych sąsiadów rozpisywały się, jak to PMW się zbroi. Problem w tym, że Bałtyk nie nadawał się wówczas do niczego. Nawet do szkolenia załóg. A brak napędu de facto uniemożliwiał jakiekolwiek jego porządne wykorzystanie. Podobnie jak brak uzbrojenia. Nie przeszkadzało to jednak nikomu.

ORP Bałtyk w suchym doku (fot. NAC)
ORP Bałtyk w suchym doku (fot. NAC)

Masywna sylwetka statku robiła wrażenie nie tylko na mieszkańcach Gdyni, ale również na wizytujących port innych statkach. Innego zdania byli marynarze, którzy trafiali na jego pokład. Okręt był w tragicznym stanie. Zdewastowany wieloletnią służbą, z całkowicie niesprawnym wyposażeniem, praktycznie nie nadawał się do eksploatacji. Rozpoczęto więc jego remont. Bałtyk trafił do Gdańska, gdzie miał być wyremontowany i przebudowany do roli jednostki szkolnej. Przez krótki czas rozważano remont maszynowni, dzięki czemu możliwe byłyby krótkie rejsy, ale koszt tego przedsięwzięcia był zbyt wysoki.

Podczas remontu wysprzątano wnętrze statku. Usunięto również miedziane blachy i drewno chroniące kadłub, które nie były potrzebne na Bałtyku. Prace zakończyły się pod koniec 1928 roku. Wówczas okręt oficjalnie został przemianowany na hulk szkolny, będący siedzibą Centrum Wyszkolenia Specjalistów Floty.

ORP Bałtyk już w Gdyni
ORP Bałtyk już w Gdyni

W 1932 roku Bałtyk przeszedł kolejny remont, który tym razem pozbawił go większości niepotrzebnego wyposażenia zewnętrznego. Służba statku nie była zbyt ciekawa. Poza oddawaniem salutów wpływającym do Gdyni statkom oraz szkoleniem kolejnych marynarzy, nic na jego pokładzie się nie działo.

Ostatnie lata pierwszego polskiego krążownika

Wybuch wojny zastał okręt w tym samym miejscu, w którym znajdował się od ponad 10 latu. W pierwszych dniach września załoga statku brała udział w odpieraniu ataków lotniczych na Gdynię (na pokładzie Bałtyku zamontowano kilka armat przeciwlotniczych podczas jednego z wcześniejszych remontów). Niestety 11 września oficjalnie załoga opuściła go, ze względu na nieprzydatność okrętu w walkach. Niemcy kilkukrotnie ostrzeliwali statek, nie wyrządzając mu większych szkód. Prawdopodobnie okręt został również ostrzelany przez pancernik Schleswig Holstein. jednakże żaden z pocisków nie trafił go. Gdyby tak się stało, wiekowy statek prawdopodobnie poszedłby na dno, ponieważ podczas remontów usunięto część opancerzenia, które nie było potrzebne.

Po przejęciu przez Niemców, nowi właściciele nie mieli pomysłu co zrobić z okrętem. W związku z tym, rozpoczęli w 1940 roku jego rozbiórkę. Początkowo odbywała się ona w Gdyni, by później pusty kadłub okrętu przeholować do Gdańska, gdzie ostatecznie go rozebrano w 1942 roku.

ORP Bałtyk już po zdobyciu przez Niemców (fot. Hugo Jaeger)
ORP Bałtyk już po zdobyciu przez Niemców (fot. Hugo Jaeger)

Tak skończyła się historia pierwszego polskiego krążownika. Krążownika, którym de facto w polskiej flocie okręt nigdy nie był. Pozbawiony uzbrojenia i napędu był po prostu hulkiem. Mimo to, w gruncie rzeczy można powiedzieć, że był to nasz pierwszy krążownik. Podczas II wojny światowej polska flota otrzymała od Wielkiej Brytanii dwa lekkie krążowniki, które były pełnosprawnymi jednostkami. Nosiły one nazwy ORP Dragon i Conrad. Ten pierwszy zatopiono jako falochron w Normandii po wcześniejszym uszkodzeniu przez żywą torpedę. ORP Conrad trafił w polskie ręce w październiku 1944 roku i pozostawał w służbie do 1946 roku. Następnie zwrócony Brytyjczykom, po kilku latach został zezłomowany.

Chęć posiadania przez Polską Flotę krążownika była bardziej potrzebą prestiżu, niż praktyki. Bałtyk de facto nie wniósł niczego do możliwości PMW. Mimo to, zapisał się w historii naszej floty.

Wspieraj SmartAge.pl na Patronite
Udostępnij.