„La La Land” to najnowszy film Damiena Chazelle, który zawładnął sercami widzów i krytyków na całym świecie. W morzu już zdobytych nagród znajduje się rekordowa liczba Złotych Globów i 14 nominacji do Oscarów. Reżyser nadal trzyma się tematyki muzycznej w której musi się czuć bardzo dobrze jeśli przypomnimy sobie bardzo dobrze odebrany „Whiplash”.
Kolejny dzień w słońcu.
„La La Land” to film o dość standardowej (jak na musical) fabule: główna bohaterka – Mia, wyjeżdża do Hollywood w pogoni za swoimi marzeniami o aktorstwie. Pracuje w kawiarni i uczęszcza już szósty rok na przesłuchania do produkcji filmowych. Wynajmuje mieszkanie ze swoimi koleżankami, które wyciągają ją na imprezę. Niestety wyjście nie układa się tak jak w śpiewanej podczas tej sceny piosence „Someone in the crowd”, a Mia wychodzi i udaje się na nocny spacer po mieście.
Trafia do restauracji z muzyką graną na żywo i spotyka utalentowanego pianistę Sebastiana. Para będzie na siebie wpadać przez całą początkową część filmu o nazwie „Zima”, zaśpiewa duet „A Lovely Night”, a w następnej części opowieści już będą razem mieszkać i wspólnymi siłami podbijać Hollywood – Mia jako aspirująca aktorka, a Sebastian jako przyszły właściciel klubu z klasyczną muzyką jazzową.
Miasto Gwiazd, czy świecisz tylko dla mnie?
W rolę Mii wciela się Emma Stone, którą można kojarzyć z ról w takich filmach jak „Birdman” czy „Magia w Blasku Księżyca”. Postać aspirującej aktorki, bardzo pasuje do aktorki i tworzy kontrast z filmografią odtwórczyni roli (która liczy już 33 produkcje). Mia nie wydaje się zbyt trudna do zagrania, ale częste zbliżenia na twarz dziewczyny wymagają samodyscypliny aby się np. nie zaśmiać. Emma także nie mruga w niektórych ujęciach więc możemy obejrzeć jej zjawiskowe oczy.
Ryan Gosling będzie natomiast czarować nas jako rozmarzony i ubrany w garnitur miłośnik jazzu. Sebastian będzie pokazywał swoje lekkoduszne podejście do życia przez niechlujnie podwinięte rękawy, poluzowany krawat i trzymanie rąk w kieszeniach. Trudno nie zakochać się w tej postaci, która pomimo wiedzy o tym, że epoka jazzu przemija, dąży do swojego celu. Jego ślepe oddanie idei klasycznego jazzu odnosi nas do zdania promującego film czyli „Kochajmy marzycieli”.
Sebastian jest także bardzo entuzjastyczny gdy opowiada o swoim ukochanym jazzie i swoich idolach ze świata tej muzyki. Gosling świetnie oddaje ważność muzyki dla postaci; zaczynamy wspierać go w dążeniu do celu i podświadomie cieszymy się gdy widzimy człowieka, który z takim zapałem opowiada o swojej pasji. Emma i Sebastian stanowią główny duet filmu, a reszta postaci jest bardzo poboczna i pojawia się maksymalnie w 3 scenach. Mało czasu ekranowego w żadnym razie nie odbiera im urok i charyzmę, gdyż przez genialnie napisane dialogi możemy się dużo dowiedzieć o ich przeszłości, motywacjach czy planach.
Robisz dobre wrażenie i wszyscy znają twoje imię.
„La La Land” od strony czysto technicznej to swojego rodzaju „perełka” w dzisiejszej kinematografii. Ujęcia są długie, często przedstawiają bohaterów od profilu i przemierzają z nimi drogę do baru czy śledzą ich podczas spaceru. Jeśli chodzi o zbliżenia to pojawiają się w ważnych momentach w filmie jak np. kłótni Mii z Sebastianem, ale całe widowisko jest bardzo otwarte.
Przypomina to oglądanie sceny teatralnej oglądanej z loży: widzimy trochę ponad aktorów, ale nie widzimy czubków ich głów i mamy wgląd na tło. Reżyser Damian Chazelle bawi się także oświetleniem w filmie i najlepiej widać to podczas piosenki „A Lovely Night” gdy źródłem światła jest latarnia miejska. Kamera przesuwa się razem z aktorami i pokazuje nam, że piosenka nie jest śpiewana podczas nocy, tylko podczas golden hour przed zachodem słońca.
Tak samo dzieje się, gdy pomieszczenia klubów są oświecone przez neony w różnych kolorach lub gdy jedynym źródłem światła jest projektor filmowy, zupełnie inaczej odbieramy pomieszczenia przy takim sposobie oświetlenia. Sposób wykonania filmu przypomina filmy niezależne, gdzie każdy szczegół jest odpowiednio dobrany i poświęca się mu dużo uwagi, ale miesza swoją niezależną fasadę ze sposobem jak kręcono stare musicale hollywoodzkie.
Trzeba także napisać o muzyce, ponieważ musicale stoją na muzyce. Ścieżka dźwiękowa jest po prostu genialna, wpada w ucho i nawet sprawiają, że śpiewamy razem z bohaterami (a najlepszym tego przykładem będzie pewien Pan, który siedział obok mnie podczas seansu i podśpiewywał „City of Stars” razem z Ryanem Goslingieim).
Pomimo wspaniałych tekstów główne duo aktorskie nie wykazuje się specjalnymi zdolnościami jeśli chodzi o śpiewanie. Zdarzają się fałszywe nuty lub niedociągnięcia co w przypadku Emmy Stone nie dziwi, ponieważ to nie jest jej dziedzina sztuki. Zaskoczył mnie jednak Ryan Gosling, który czasem nie dawał sobie rady podczas śpiewania, a jest liderem zespołu „Dead Man’s Bones” (który gorąco polecam) i dziwnym jest, że nie dał sobie perfekcyjnie rady z niektórymi fragmentami.
Trzeba także wspomnieć o układach choreograficznych, które stoją na bardzo wysokim poziomie jeśli chodzi o tancerzy profesjonalnych, ale wypadają gorzej jeśli mają zatańczyć je nasze główne duo. Co nie zmienia faktu, że po za lekką desynchronizacją w ruchach ni rzuca się to za bardzo w oczy. Jestem pewna, że jednym z najbardziej zapadających układów jest ten do pierwszej piosenki „Another day of sun”, który rozgrywa się podczas korku na autostradzie, gdzie ludzie zaczynają tańczyć między samochodami i na ich dachach.
Do tych głupców, którzy marzą.
Chciałabym zakończyć tę recenzję małym wytłumaczeniem, dlaczego taki nieidealny musical zdobywa tyle nagród i nominacji, ponieważ niektórym może wydać się to dziwne. „La La Land” przemawia do ludzi z jednego prostego powodu: mówi o marzeniach. Najlepiej pokazuje to wcześniej wspomniana scena na autostradzie.
Osoby tańczące podczas piosenki o nadziei na lepszy dzień to nie tylko ludzie marzący o karierze w show biznesie, to także osoby w koszulach i krawatach, gimnastyczka czy chłopak uprawiający parkour. Wszyscy marzą o lepszym nowym poranku i przenosi się to na widzów, którzy także mają jakieś marzenia dotyczące swojej przyszłości. „La La Land” uczy nas, że powinniśmy gonić za nawet najmniej prawdopodobnymi z marzeń, pomimo przeciwności losu, bo będzie to lepsze niż pójście drogą łatwiejszą.
"La La Land" uczy nas, że powinniśmy gonić za nawet najmniej prawdopodobnymi z marzeń, pomimo przeciwności losu, bo będzie to lepsze niż pójście drogą łatwiejszą.
Discover more from SmartAge.pl
Subscribe to get the latest posts sent to your email.