Władze PRL starały się skrzętnie ukrywać wszelkie wypadki i katastrofy. Niektóre z nich były jednak zbyt duże, aby dało się je łatwo ukryć. W takich sytuacjach starano się ukryć faktyczne przyczyny tragedii. Jednym z takich wydarzeń był wybuch dekstryny w Wielkopolskim Przedsiębiorstwie Przemysłu Ziemniaczanego, który miał miejsce w nocy z 22 na 23 lutego 1972 roku.
Geneza
Wielkopolskie Przedsiębiorstwo Przemysłu Ziemniaczanego powstało w 1970 roku w wyniku przekształcenia działających w Luboniu pod Poznaniem Lubońskich Zakładów Przemysłu Spożywczego. Były to zakłady łączące kilka fabryk, z których pierwsze zaczęły powstawać w listopadzie 1904 roku jeszcze z inicjatywy niemieckiej. Najważniejszym produktem wytwarzanym w tych zakładach była dekstryna, produkowana z mączki ziemniaczanej. Wykorzystuje się ją do produkcji klejów biurowych, substancji zagęszczających, jako składnik mas tabletkowych oraz otoczki tabletek i kapsułek. Również w innych gałęziach przemysłu wytwarza się produkty wykorzystujące dekstrynę.

Lubońskie zakłady były jednym z ważniejszych dostawców dekstryny w Polsce. Niestety w latach 70. stan zakładów był bardzo zły. Naciski na zwiększenie wydajności produkcji sprawiały, że wykorzystywane maszyny były mocno wyeksploatowane, zwłaszcza, że część z nich pamiętała początek XX wieku. władze zakładu podejmowały ograniczone działania w celu modernizacji maszyn, ponieważ wpływało to na obniżenie produkcji.
Gdy jednak stan urządzeń okazał się zbyt zły, sprowadzono nowe maszyny, których wcześniej nie wykorzystywano w lubońskich zakładach. Dodatkowo, aby utrzymać jak najwyższy stopień produkcji, mączkę ziemniaczaną zaczęto sprowadzać również z Holandii. Niestety czynniki te zamiast pomóc w zwiększeniu produkcji, doprowadziły do problemów.

Nowe urządzenia pracowały inaczej niż stare, przez co załoga miała problemy z ich obsługą. Były również awaryjne, co powodowało częste przestoje w produkcji. Również sprowadzana z Holandii mączka okazała się zupełnie inna niż dotychczas wykorzystywana. Ze względu na jej drobne zmielenie, podczas produkcji dekstryny znacznie wzrosło zapylenie w halach produkcyjnych i ich okolicach.
Dyrekcja zakładu wiedziała o problemach, ale chcąc utrzymać odpowiednią produkcję, nie pozwalano na dodatkowe przestoje, potrzebne do przeszkolenia załogi, uporządkowania hal oraz wprowadzenia potrzebnych modyfikacji, zwłaszcza systemu wentylacyjnego. Dodatkowo w styczniu 1972 roku pracownicy zakładów nie otrzymali premii, co miało ich zmotywować do większej wydajności. W tym czasie zakład i tak pracował na trzy zmiany. Dyrekcja obiecywała, że po wyrobieniu normy pracownicy otrzymają wyższe premie.

Katastrofa
Mimo uwag pracowników na temat łamania zasad bezpieczeństwa z powodu nacisków dyrekcji, w lutym 1972 roku nie wprowadzono żadnych zmian w sposobie funkcjonowania zakładów. Wieczorem 22 lutego 1972 roku do lubońskich zakładów przyjechała kolejna dostawa mączki ziemniaczanej. Tego dnia na zmianie było 24 z 26 pracowników (dwie osoby nie przyszły do pracy), portier, dozorczyni oraz cztery osoby, które rozładowywały wagony z mączką.
Około godziny 23:07 doszło do niespodziewanej eksplozji, która wstrząsnęła zakładem. Była ona na tyle gwałtowna, że hala, w której produkowano dekstrynę zawaliła się, a fragmenty wagonów z mączką zostały rozrzucone po całej okolicy. Jeden z nich przeleciał ponad 100 m i wbił się w budynek po drugiej stronie drogi i torów.

Natychmiast do akcji ruszyli pracownicy zakładowej straży pożarnej, a po kilku minutach na miejsce dojechali strażacy z lubońskiej OSP. Z czasem przybyli również ratownicy z Poznania i całego województwa. Władze wysłały również do pomocy wojsko i ZOMO. Łącznie 24 zastępy straży pożarnej przybyły na miejsce. Wspierały je 22 wywrotki, 12 koparek, 4 ładowarki, spychacz, 6 podnośników taśmowych oraz wojskowy wóz zabezpieczenia technicznego.
Ratownicy, którzy przybyli na miejsce zastali olbrzymie zniszczenia. Hala, w której produkowane dekstrynę zawaliła się, a wszędzie szalały pożary. Spod gruzów słychać było również wołania o pomoc pracowników, na których zawaliła się konstrukcja budynku. Ogień udało się opanować w ciągu kilku godzin, ale akcja ratunkowa trwała 79 godziny. Łącznie w gruzach odnaleziono ciała 16 ofiar (siedemnasta zmarła w szpitalu). Ponadto z gruzów wyciągnięto 9 żywych osób. Pozostali pracownicy zakładów wydostali się o własnych siłach, lub nie znajdowali się w ruinach.

Śledztwo
Mimo powszechnej cenzury, władze nie mogły ukryć katastrofy. Eksplozja była zbyt duża i widziało ją zbyt wiele osób, aby móc ją zataić. W związku z tym zezwolono wybranym dziennikarzom na relacjonowanie akcji ratunkowej. 23 lutego ruszyło śledztwo, które miało wskazać winnych. Od początku wiadomo było, że rodziny ofiar i mieszkańcy Lubonia nie pozwolą na zamiecenie sprawy pod dywan. W związku z tym należało wskazać konkretnego winnego.
Po przesłuchaniu 77 świadków oraz pracowników zakładów, przeanalizowaniu licznych dokumentów i dostępnych materiałów, 20 lipca 1973 roku sąd jako winnych wskazał kierownictwo zakładów. dyrektor naczelny inż. Tadeusz Bęć został skazany na 3 lata więzienia, dyrektor do spraw technicznych Zdzisław Ostaszewski na 2 lata więzienia, kierownik Zakładu Luboń I Stanisław W. na 2 lata więzienia, a wicedyrektor do spraw technicznych Konrad Byszewski na rok i 6 miesięcy więzienia.

W międzyczasie zorganizowano pomoc dla rodzin ofiar oraz przystąpiono do odbudowy mających strategiczne znaczenie zakładów. Ze względu na skalę zniszczeń i chęć szybkiego zlikwidowania skutków katastrofy, zniszczone piwnice hali produkcji dekstryny podobno zasypano wraz z znajdującą się w nich dekstryną. Ostatecznie straty materialne spowodowane katastrofą wyceniono na 28 mln ówczesnych zł (współcześnie około 52 mln zł).
Śledztwo wykazało, że przyczyną eksplozji było dostanie się metalowego przedmiotu do maszyny wykorzystywanej do produkcji dekstryny. Przedmiot ten wytworzył iskrę, która doprowadziła do eksplozji zalegającego w całej hali pyłu. Chociaż obecność pyłu jest częścią procesu produkcji dekstryny, w lubońskich zakładach było go więcej z powodu źle działającego systemu wentylacji. Dodatkowo kierownictwo zakładów wymuszało na pracownikach osiąganie norm produkcyjnych, co było trudne przy nie do końca sprawnych maszynach. Dodatkowo wiele systemów alarmowych, które powinny wykryć zbyt wysoką temperaturę w urządzeniach nie działała.

Podsumowanie
Katastrofa w Luboniu z 1972 roku była jedną z większych w historii PRL. Równocześnie aż do lat 90. wiele informacji na jej temat było ukrytych w archiwach. Dopiero współcześnie informacje te udało się wydobyć na światło dzienne. Z perspektywy czasu można więc powiedzieć, że katastrofa ta była pod wieloma względami zapomniana, ale nie do końca. Już 22 lutego 1973 roku w na miejscu tragedii odsłonięto tablicę upamiętniającą ofiary katastrofy.
Obecnie po lubońskich zakładach pozostały stopniowo burzone ruiny. Zakład został w 2005 roku przeniesiony do nowego oddziału w miejscowości Stawie. Od tego czasu tereny zakładów w Luboniu stopniowo oczyszczano i burzono stare budynki. Mimo to mieszkańcy Lubonia cały czas pamiętają o katastrofie z 1972 roku.
Discover more from SmartAge.pl
Subscribe to get the latest posts sent to your email.