W późnych godzinach nocnych 8 września 1934 roku u wybrzeży Long Beach Island na pokładzie liniowca SS Morro Castle wybuchł potężny pożar. Liczne błędy załogi, fatalna konstrukcja statku oraz po prostu zwykły pech sprawiły, że zginęło 135 osób, a statek został doszczętnie wypalony.
SS Morro Cactle
Historia liniowca SS Morro Castle zaczęła się 22 maja 1928 roku, kiedy to amerykański Kongres przegłosował ustawę Marchant Marine Act of 1928. Dzięki niej, armatorzy mogli uzyskać bardzo korzystne wsparcie finansowe na budowę nowych statków pasażerskich, które miały zastępować stare i wyeksploatowane liniowce. Jednym z armatorów, który szybko skorzystał z okazji były linie Ward Line, obsługujące trasy między Nowym Jorkiem a Kubą. Pozyskane fundusze wykorzystane zostały do budowy dwóch liniowców – SS Morro Castle i SS Oriente.
Były to średniej wielkości statki pasażersko-towarowe, które miały kursować między portami na wschodnim wybrzeżu USA a Hawaną. Budowę pierwszej jednostki – SS Morro Castle rozpoczęto w styczniu 1929 roku. Jednostkę zwodowano 5 marca 1930 roku, a prace wykończeniowe zakończono 15 sierpnia 1930 roku. Nazwa jednostki pochodziła od twierdzy Morro Castle, znajdującej się przy wejściu do zatoki portowej w Hawanie.
Statek miał 155 m długości i tonaż 11 520 BRT. Napęd stanowiła turbina parowa o mocy 14 000 ihp zapewniająca prędkość 20 węzłów. SS Morro Castle otrzymał bardzo luksusowo urządzone wnętrza i mógł zabrać na pokład 489 pasażerów i 240 członków załogi. Koszt budowy statku wyniósł około 5 mln dolarów (współcześnie około 71 mln dolarów).
Pierwszy rejs rozpoczął się 23 sierpnia 1930 roku i był sporym sukcesem. Początek kariery liniowca był bardzo owocny i już po kilku miesiącach statek zaczął przynosić olbrzymie zyski. Chociaż w USA szalał wówczas Wielki Kryzys, wiele osób wybierało się w podróż na Kubę, aby uciec przed prohibicją i legalnie, bez ograniczeń spożywać alkohol.
Intensywna eksploatacja statku niosła jednak za sobą wiele problemów. Armator nie chciał ponosić strat związanych z kosztami remontu przynoszącej spore zyski jednostki, dlatego większość napraw przeprowadzano w pośpiechu. Aby ukryć zużycie statku, załoga regularnie malowała wnętrza, nie próbując nawet usuwać starej farby. Kolejnym problemem były rzadkie szkolenia z procedur bezpieczeństwa dla załogi i ogólnie ciężka atmosfera na pokładzie, związana z zmęczeniem personelu. Wszystkie te elementy w połączeniu z błędami konstrukcyjnymi musiały w końcu doprowadzić do tragedii.
Tragiczny nocny pożar
5 września 1934 roku SS Morro Castle wyruszył w kolejny i jak się później okazało ostatni rejs. Na pokładzie znajdowało się wówczas ponad 300 pasażerów. Niestety już 6 września pogoda wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych zaczęła się pogarszać, a 7 września jednostka wpłynęła w silny sztorm. Co gorsza, wieczorem, po kolacji kapitan statku – Robert Willmott zaczął skarżyć się na ból żołądka. Krótko później doznał ataku serca i zmarł.
Dowództwo nad jednostką automatycznie przejął jego zastępca William Warms. Około godziny 2.50 w nocy 8 września załoga zauważyła pożar w ładowni Pierwszej Klasy na pokładzie B. Niestety zanim podjęto odpowiednie środki by rozpocząć gaszenie pożaru, płomienie zaczęły szybko rozprzestrzeniać się po wnętrzu jednostki.
Jedna z największych zalet Morro Castle – luksusowe wnętrza, okazały się jego przekleństwem. Ogień pochłaniał kolejne drewniane wykończenia oraz grube warstwy łatwopalnej farby, odcinając poszczególne część statku. Około godziny 3.10 załoga nadała sygnał SOS ale chwilę później ogień strawił przewody elektryczne, pozbawiając liniowiec zasilania i uciszając radio.
Zdezorientowana załoga pod dowództwem pierwszego oficera kompletnie nie wiedziała co zrobić. Uruchomiono wszystkie 42 hydranty rozmieszczone na statku. Niestety nikt na pokładzie nie wiedział, że system doprowadzania wody zaprojektowano tak, aby na raz zasilać tylko 6 z nich. Ciśnienie wody było więc tak słabe, że nie było możliwości gaszenia ognia.
Znaczna część załogi uciekła na dziób statku, natomiast większość pasażerów ruszyła na rufę. Dowodzący statkiem William Warms podjął po godzinie 3.20 decyzję o wprowadzeniu jednostki na mieliznę. Niestety szalejący sztorm utrudniał do zadanie, a dodatkowo pożar uszkodził systemy hydrauliczne, pozbawiając Morro Castle napędu.
Pojedynczy sygnał SOS dotarł jednak do kilku statków, które ruszyły na pomoc ogarniętemu płomieniami liniowcowi. Pierwszą jednostką, która przybyła na miejsce był SS Andrea F. Luckenbach, później przybyły jeszcze SS Monarch of Bermuda i SS City of Savannah oraz SS President Cleveland, którego załoga po pobieżnym ocenieniu sytuacji uznała, że… pomoc nie jest potrzebna. W kolejnych godzinach na miejscu znalazły się jednostki straży przybrzeżnej oraz wiele mniejszych łodzi i kutrów z pobliskich miasteczek.
Część uwięzionych na pokładzie pasażerów i członków załogi uciekając przed ogniem skakała do wody. Niestety wzburzone morze targało rozbitkami na wszystkie strony, przez co wielu z nich zginęło od uderzenia w statek lub wyrzucone przez załogę przedmioty (które miały pomagać w utrzymaniu się na wodzie). Załoga znajdująca się na dziobie zaczęła spuszczać do wody szalupy, niestety znajdowali się w nich głównie członkowie załogi, ponieważ pasażerowie zostali odcięci na rufie. Ostatecznie w wodzie znalazło się 6 szalup, które zamiast 408 osób zabrały z statku zaledwie 85. Załogi szalup nie próbowały nawet wyławiać rozbitków i kierowały się natychmiast ku brzegowi lub jednostkom, które przybyły na ratunek.
Akcja ratunkowa przebiegała bardzo źle. Załogi statków, które przybyły na pomoc miały olbrzymie problemy z zaczepieniem lin, po których ewakuowano pasażerów z ogarniętego płomieniami SS Morro Castle. Znajdujące się na pokładzie liniowca działko Lyle Gun, służące właśnie do wystrzeliwania tego typu lin zostało zniszczone w pożarze (niektóre teorie mówią nawet, że eksplozja ładunków miotających zmagazynowanych przy działku doprowadziła do jeszcze szybszego rozprzestrzenienia się pożaru).
Dopiero nad ranem 8 września z pokładu SS Morro Castle udało się zabrać wszystkich pasażerów i członków załogi. Dryfujący bez napędu i załogi statek znalazł się wówczas już bardzo blisko Long Beach Island i ostatecznie osiadł na płyciźnie niedaleko Asbury Park. Cały czas na jego pokładzie szalał pożar, który wypalał wnętrza.
Skutki katastrofy
Ostateczny bilans ofiar wyniósł 135 osób – 86 pasażerów i 49 członków załogi. Liniowiec został doszczętnie zniszczony a jego wnętrze całkowicie wypalone. Wiele osób zginęło podczas skoków do wody, a ich ciała jeszcze przez kilka dni były wyrzucane na brzeg.
Wrak SS Morro Island pozostał u wybrzeży Asbury Park aż do wiosny 1935 roku. Wypalony i przerażający kadłub stał się… miejscową atrakcją turystyczną, przyciągającą tłumy, które chciały zobaczyć olbrzymi zniszczony liniowiec. Dopiero 14 marca 1935 roku odholowano go do Baltimore, gdzie rozpoczęto jego złomowanie. Co ciekawe, mimo zniszczeń spowodowanych pożarem, liniowiec cały czas utrzymywał się na wodzie.
Rozpoczęte po katastrofie śledztwo nigdy nie ujawniło dokładnych przyczyn pożaru. Istnieje wiele teorii, z których za najbardziej prawdopodobne uznaje się przegrzanie komina, przechodzącego obok ładowni i zapłon przechowywanych w ładowni koców. W latach 90. pojawiła się teoria sugerująca, że za pożarem stał radiooperator George Rogers. Miał on doprowadzić do pożaru z powodu niezadowolenia z złych warunków pracy na pokładzie. Nigdy jednak nie potwierdzono tej teorii.
W toku śledztwa uznano również, że przyczyną tak szybkiego rozprzestrzeniania się ognia była fatalna konstrukcja statku. W czasie budowy wykorzystano wiele łatwopalnych elementów konstrukcji, a między pokładami umieszczono drewniane włazy, przez które przedostawał się ogień, omijając drzwi przeciwpożarowe. Dodatkowo na pokładzie nie było zraszaczy i odpowiedniej ilości czujników dymu, a pompy doprowadzające wodę do hydrantów były za słabe. W połączeniu z brakiem szkoleń, oraz brakiem ćwiczeń przeciwpożarowych dla pasażerów stworzyło to idealne warunki do wybuchu pożaru.
Na podstawie wyników śledztwa opracowano nowe przepisy bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Statki projektowane według nowych przepisów praktycznie nie posiadały drewnianych ozdób i były wypełnione po brzegi azbestem, chroniącym najważniejsze instalacje. Wprowadzono również wymóg montażu odpowiedniej ilości węży strażackich i czujników dymu w każdym pomieszczeniu, a z czasem również zraszaczy. Szkolenia przeciwpożarowe również stały się wymogiem i miały obejmować pasażerów.
Discover more from SmartAge.pl
Subscribe to get the latest posts sent to your email.