Od czasów Falloutów i Heroesów minęły już całe lata, ale do tej pory gry oferujące potyczki taktyczne mają się świetnie. Za popularnością idzie także jakość, o czym przekona Was Expeditions: Conquistador, które wyszło spod skrzydeł naszych północnych znajomych – Logic Artists. Pamiętacie te godziny spędzone na wyprowadzeniu Erathii z popiołów wojny? Epickie bitwy pomiędzy gigantami, a smokami, pojedynki wielkich i upadłych. A ile czasu zajęło Wam uratowanie Pustkowi przed plagą mutantów? Jak długo liczyliście naboje i pozostałe punkty akcji?
Pamiętacie? I dobrze! Wyobraźcie sobie połączenie mapy Heroes z walką a’la Fallout. Już Wam ślinka cieknie, co? I dobrze, bo Expeditions: Conquistador ma to, czego od takich tytułów wymaga się w pierwszej kolejności – wciąga! Niesamowicie wciąga. Przy pierwszym włączeniu nie odszedłem od monitora przez kilka godzin, a zaczynałem tuż przed północą. Teraz każdy zadaje sobie pytanie: „no dobra, ale co ta gra ma takiego, że nie chce się jej wyłączać?” Mógłbym rozpisywać się na całe strony na ten temat, ale w recenzji chodzi przecież o to, żeby zwięźle streścić całość czytelnikowi, któremu ma ona pomóc w decyzji „kupić, czy nie”. Jakkolwiek wypada wymienić chociażby najważniejsze cechy, zarówno te dobre, jak i te trochę mniej. Zaczynamy!

Jako tytułowy konkwistador, lądujemy na amerykańskim lądzie i od razu zostajemy rzuceni w wir tamtejszych wydarzeń – a to indianie przemykają pośród drzew i denerwują lokalnego gubernatora, a to dezerterzy psują nam opinię, a to znowu zdziczały szaman odwala jakieś głupoty w samym środku dżungli. Poruszamy się na zasadach znanych z serii Disciples, czy Heroes – jedna postać symbolizuje całą drużynę, a zaznaczając cel podróży ukazuje nam się ścieżka ze śladów podków, odliczająca ile potrzebujemy punktów ruchu, aby się tam przemieścić. Oczywiście dysponujemy ich ograniczoną ilością, a dalsze zaznaczenie, wykraczające poza jedną turę, zmienia kolor z żółtego na czerwony. Proste, jak drut.Rozpoczynając nową grę, mamy do wyboru kilka opcji – trudność, zasoby na świecie (pojawiają się losowo), mnożnik obrażeń towarzyszy i przeciwników, prawdopodobieństwo wystąpienia trwałych obrażeń. Start jest szybki, bo i po co przedłużać?
Tutaj sympatyczni Duńczycy wprowadzili bardzo ciekawą mechanikę. Co działo się, gdy w Heroes nie mogliśmy już dalej maszerować? Kończyliśmy turę. Tutaj jest podobnie, jednak o ile w Erathii jedyne, co trzeba było zrobić, to kliknąć odpowiedni przycisk, o tyle w Expeditions musimy rozbić obóz i zarządzać całą drużyną – każdemu przydzielić odpowiednie zadania, najlepiej według umiejętności. Jeżeli tego nie zrobimy, ktoś na pewno zwinie nam część zapasów pod osłoną nocy, a i całkiem możliwe, że zostaniemy także zaatakowani. Nawet rannych kompanów leczymy obozując.
- Czy wiesz, że: nigdy nie należy opuszczać rozmowy! Informacje w nich zawarte nie tylko pomagają zrozumieć zadania, ale przedstawiają graczowi rys historyczno-społeczny okresu konkwisty. Poza związkiem z fabułą, można znaleźć mnóstwo odniesień do prawdziwych historii, nierzadko przyozdobionych barwnym humorem.

Oprócz pożywienia, do zapasów zaliczamy jeszcze uzbrojenie, pieniądze oraz leki. Uzbrojenia, ani pieniędzy nie wytworzymy, chyba, że wyczarujemy przenośną kuźnio-mennicę, ale za to medykamenty już tak. Wystarczy podczas podróży zbierać ziele, a w trakcie obozowania je przetwarzać. Trzeba to robić za każdym razem, gdy mamy okazję, ponieważ ranny członek grupy, oprócz oczywistej możliwości zgonu, przysparza nam innych problemów – zajmuje lekarza (razem z nim to już dwie osoby, które mogłyby poświęcić się innej pracy), a ponadto potrafi zużyć do 9 sztuk leków na turę. Cięższe obrażenia leczy się przez co najmniej kilka. Nie trzeba być geniuszem matematycznym, żeby wiedzieć dokąd to zmierza.Kolejną różnicą są właśnie wspomniane zapasy – nasza radosna grupa musi coś przecież jeść (o picie nie musimy się martwić). Możemy je kupować, co wiąże się z wydaniem pieniędzy, które można by lepiej zagospodarować, albo możemy liczyć na łowieckie zdolności towarzyszy. Interesującą wariacją od typowego modelu „jedzenie = wszystko co jadalne” jest zastąpienie go podziałem na racje żywnościowe oraz mięso. Myślicie, że uganianie się za półnagimi indianami, znającymi każdy krzaczor w lesie, to łatwa robota? No właśnie. Wymaga ona dobrego wyżywienia, a, jak wszyscy wiemy, solidny stek na koniec dnia zawsze się przyda, ale raczej trudno zwyczajnie znaleźć go w dżungli. Dieta mięsna podniesie także morale, które w Conquistador pełni ważną rolę – oprócz tego, że niezadowolony członek grupy może po prostu dać nogę, otrzymuje kary w trakcie walki.
- Czy wiesz, że: Logic Artists zostało założone w 2011r. w Kopenhadze przez trzech kolegów z uniwersyteckiej ławki: Alego Emeka, Jonasa Waevera oraz Juana Ortegę?

Wróćmy na chwilę do walki. Tylko na chwilę, ponieważ nie różni się zbytnio od innych, w których walkę prowadzi się w systemie turowym. Wybieramy konkretnych członków drużyny, zazwyczaj tyle samo, ilu jest przeciwników, następnie, o ile mamy taką możliwość, rozstawiamy ich na planszy. Każdy z nich podczas ataku szansę na trafienie ma przedstawioną w procentach. Są bronie białe i dystansowe (łuki i arkebuzy). Poszczególni towarzysze różnią się w zakresie używanego oręża, ale jego ulepszanie jest nietypowe: robimy to za pomocą sztuk uzbrojenia, które przyznajemy w poszczególnych kategoriach, np. miecz, który zmodyfikujemy o 5 punktów stanie się innym, cięższym, będzie też posiadał wyższe premie i lepsze statystyki (są dość proste). Podobnie jest z całym wyposażeniem. Nietypowe jest to jednak dlatego, że w każdej chwili, nawet tuż przed walką, możemy to uzbrojenie zmienić – zabrać punkty jednej osobie, a przyznać drugiej. Bardzo ciekawy sposób, który pozwala na dostosowanie drużyny do konkretnego starcia. Obrażenia odnoszone w walce mogą zostać z niej wyniesione na dłużej, jeżeli były poważne. Wtedy, jak mówiłem, należy rannego osobnika leczyć lub liczyć się z pogarszaniem jego stanu zdrowia.
Od samego początku widzimy, że twórcy dopracowali dialogi na błysk – jest masa opcji rozmowy, które w dodatku nie są dwuzdaniowymi wypowiedziami, ale naprawdę rozbudowanymi konwersacjami. Warto je uważnie czytać, nie tylko dlatego, że można przeoczyć ważną kwestię, ale po prostu oddamy w ten sposób hołd pracy, jaką wykonało duńskie studio. Czy muszę wspominać, że oprócz tego pozwalają zagłębić się w opowiadaną historię jeszcze bardziej? Żadnemu fanowi RPGów chyba nie powinienem tłumaczyć, że nie można na ślepo wybierać byle której odpowiedzi.

Co ciekawe, podczas obozowania możemy tworzyć bariery i pułapki, które rozmieścimy później podczas bitwy. Mogą one zmienić wynik, ale są tylko jednorazowego użytku. Aby przechylić szalę na naszą korzyść, możemy podczas potyczki korzystać też z umiejętności bohaterów, które różnią się w zależności od tego, czym się zajmują. W ten sposób medyk będzie lepiej leczył, żołnierz otrzyma premię do obrony, a strzelec – szybki, podwójny strzał. Umiejętności jest dużo, bo każdą osobę możemy rozwijać inaczej, choć niektóre podstawy są wspólne dla tej samej klasy.
Pora jednak na minusy. Jednym z kilku pomniejszych mankamentów, jakie zauważyłem, jest ograniczone pole widzenia na mapie strategicznej. Można obracać kamerę, jednak odległość, na jaką możemy ją oddalić jest dość… niewygodna. To dobre słowo, bo ani to specjalnie nie przeszkadza, ani też nie jest poważną wadą, jednak pozostawia uczucie pewnego dyskomfortu. Stosunkowo ciężko było także na dłuższą metę zadbać o pożywienie, a ceny innych towarów sięgały tak wysokich pułapów, że nie było mnie na nie stać. A może inaczej – było, ale musiałbym liczyć na szczęście i dużo zwierzyny łownej, by uzupełniać zapasy na bieżąco. A to się zdarzało rzadko.
Wspominałem o morale, które ma wpływ na walkę. Oprócz jedzenia, nastawienie towarzyszy do całej wyprawy potrafi zmienić także rozmowa z nami, która odbywa się zazwyczaj pod postacią typowego random encounter – podczas obozowania, od czasu do czasu wyskoczy nam okienko rozmowy, którą możemy (lub nie) przeprowadzić. Istnieje z nich wiele wyjść. Spotkałem się np. z tym, że członek bogobojnej katolickiej drużyny konkwistadorów praktykował obrzędy miejscowych pogańskich ludów. Jako dowódca mogliśmy go wydać, spalić lub zapytać o powody. Ja wybrałem trzecią opcję. Stwierdziłem, że w buszu najważniejsze jest wzajemne zaufanie, a nie ślepe podążanie za doktrynami wiary, które w dodatku nie muszą być słuszne. I chyba dobrze zrobiłem, bo kompan był bardzo zadowolony z mojej ciekawości.
- Czy wiesz, że: gra została częściowo ufundowana na Kickstarterze? Nieczęsto spotyka się grę osadzoną w takich realiach, tym bardziej porządnie zrobioną, dlatego nie powinno nas dziwić, że tak przypadła do gustu graczom, którzy łącznie wpłacili 110% wymaganej kwoty.
Stosunek ceny do jakości jest dla mnie bardzo ważny, chociaż w przypadku, gdy ta druga wartość jest bardzo wysoka, nie zastanawiam się raczej nad kosztami, jeżeli mam trochę zbędnego grosza. Kiedy natomiast jakość oscyluje w okolicy 70% i poniżej, można wstrzymać na chwilę uszczuplenie zapasów gotówki. O Conquistador mogę powiedzieć, że warto ją kupić nawet za standardową cenę, jaką Steam proponuje (20 euro), chociaż w ciągu ostatnich kilku tygodni widziałem dwu- lub trzykrotną promocję, sięgającą nawet -75%, co oznaczało, że stalibyśmy się jej posiadaczami za 25-30 złotych. To cena bardzo atrakcyjna, biorąc pod uwagę to, co o niej wcześniej napisałem. Na razie spędziłem w grze ponad 20 godzin, ale już wiem, że poświęcę Konkwistadorowi znacznie więcej czasu. Co prawda daleko mi do końca przygody, jednak czuję, że nie miałbym problemu rozpocząć od razu nowej gry – wiele wyborów mocno zmienia rozgrywkę, a co za tym idzie, jest nieliniowa i przyjemnie byłoby spróbować innego podejścia.
Jeżeli ktokolwiek zapyta mnie więc „czy warto”, odpowiem zdecydowanie „jak najbardziej”.
Metacritic: 77/100
Gry-OnLine: 6,5/10
Expeditions: Conquistador przywodzi na myśl wspaniałe serie i wcale im nie ustępuje. Pomysł, realia i nowatorskie podejście sprawiają, że nikt nie pożałuje wydanych pieniędzy.
-
Oprawa graficzna
-
Oprawa audio
-
Grywalność
-
Cena/jakość
-
Pozostałe wrażenia