Komisja
O 20:00 na miejsce przybyła specjalna rządowa komisją mająca zbadać przyczyny wypadku. Jednym z jej kluczowych członków był Waleryj Legasow, znany radziecki chemik oraz członek Akademii Nauk ZSRR. W tym czasie był zastępcą dyrektora Instytutu Energii Atomowej im. Kurczatowa.

Mimo, iż na terenie elektrowni komisję powitały porozrzucane fragmenty grafitu, nadal nikt nie podejrzewał co tak naprawdę działo się w rdzeniu. Ostatecznych dowodów dostarczyła eskapada samego generała Pikalowa, który taranując zamkniętą bramę, dostał się na teren placówki w specjalnej ciężarówce, posiadającej urządzenia do mierzenia skażenia radioaktywnego. Okazało się, iż grafit oraz szczątki paliwa płonęły, wyrzucając do atmosfery, z każdą mijającą godziną, ogromne ilości skażonych materiałów.

W tym samym czasie komisja doszła do wniosku, że okolicę w promieniu dziesięciu kilometrów należy ewakuować. W nocy, 27 kwietnia, 24 godziny od eksplozji, do Prypeci przybyło 1200 autobusów, które rozpoczęły ewakuację miasta o 14:00. W trzy i pół godziny wywiozły pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Aby uniknąć paniki powiedziano, iż opuszczą swoje domy tylko na trzy dni, ale decydenci już wiedzieli, że nawet jeżeli uda się jakoś zażegnać ten kryzys, na tych terenach nie zamieszka już nikt.
Treść komunikatu: Uwaga, uwaga! (powtórzone wielokrotnie). Towarzysze! Rada miasta pragnie was poinformować, iż z powodu awarii Czarnobylskiej elektrowni atomowej w mieście Prypeć, w okolicy pojawiło się szkodliwe promieniowanie. Partia komunistyczna, przedstawiciele władzy, oraz siły zbrojne nie szczędzą wysiłków aby zagrożenie zneutralizować. Jednak, aby zapewnić obywatelom, a zwłaszcza dzieciom, bezpieczeństwo, podjęto decyzję o ewakuacji miasta do wybranych miejscowości w okręgu kijowskim. Aby tego dokonać, każdemu blokowi, w dniu 27 kwietnia, o godzinie 14:00, zapewniony zostanie autobus pod kontrolą oficerów milicji i przedstawicieli lokalnych komitetów partyjnych. Zgodnie z rekomendacją proszę posiadać: dowód osobisty, rzeczy pierwszej potrzeby, a także mały zapas żywności. Instytucje oraz przedsiębiorstwa wystawiły listy robotników, których pozostanie zapewni normalne funkcjonowanie miasta. Wszystkie mieszkania podczas ewakuacji będą chronione przez milicję. Towarzysze, gdy będziecie opuszczać wasze domy, nie zapomnijcie o zamknięciu okien, wyłączeniu elektrycznych i gazowych urządzeń, oraz o dokładnym zakręceniu kranów. Uprasza się, aby podczas tej tymczasowej ewakuacji, zachować spokój, dyscyplinę i porządek.
To jeszcze nie koniec
Próby ugaszenia płonącego grafitu za pomocą wody nie przyniosły skutku. Zdecydowano się więc na użycie mieszanki piasku, ołowiu oraz węgliku boru. Pierwsza z tych substancji miała zdusić ogień, druga – obniżyć temperaturę, a trzecia pochłonąć promieniowanie. Był to swoisty wyścig z czasem, gdyż pod samym reaktorem znajdowały się pomieszczenia zalane wodą oraz zbiornik z zapasem dla awaryjnego systemu chłodzenia.
Istniało ryzyko, iż rozgrzana mieszanka paliwowo-grafitowa, o konsystencji magmy i temperaturze 1200 stopni Celsjusza, przepali się przez dno rdzenia i w kontakcie z wodą eksploduje po raz trzeci. W takim przypadku duże połacie Ukrainy oraz Białorusi byłyby niezdatne do zamieszkania, zresztą cały czas były zarezerwowane środki, aby natychmiastowo ewakuować najbardziej narażonych ludzi.
Samo zrzucanie piasku też było ryzykowne, gdyż zamiast zdusić ogień i obniżyć temperaturę, mogło mieć zupełnie odwrotny skutek. Dlatego też, obserwowano bardzo dokładnie wskazania pochodzące z okolic reaktora. Cała operacja trwała od 27 kwietnia do 1 maja. Setki helikopterów, pod dowództwem generała Nikołaja Antoczkina, wykonały 1800 lotów, zrzucając 5000 ton mieszanki.

Jako, iż zrzucanie mieszanki piasku, boru i ołowiu nie przynosiło oczekiwanych rezultatów, Legasow podjął decyzję o spuszczeniu wody ze zbiorników. Dlaczego dopiero 2 maja? Aby wykonać zadanie trzeba było zanurzyć się w silnie radioaktywnej wodzie, co nie dawało żadnych szans na przeżycie.
Na ochotnika zgłosiło się trzech inżynierów – Akleksiej Ananenko, Waleri Bezpalow i Borys Baranow. Po ciemku, i często w zanurzeniu, udało im się namierzyć oraz otworzyć zawory spuszczające wodę. Wiele miesięcy później udało się zrobić zdjęcia pomieszczeń pod reaktorem i odkryć, że ich poświęcenie nie poszło na marne. Pozostałości skażonej wody zostały wypompowane przez strażaków 7-8 maja.

Nie był to jednak koniec problemów. Chociaż z pustymi pomieszczeniami ryzyko trzeciego wybuchu było o wiele niższe, stopiony rdzeń ciągle mógł przedrzeć się do, znajdujących się pod elektrownią, wód gruntowych. Nawet jeżeli nie spowodowałoby to eksplozji, skażenie rzeki przyniosłoby poważne szkody całej Ukrainie.
By zabezpieczyć się na taką ewentualność, ściągnięto górników z miasta Tula, którzy wykonali podkop pod reaktorem. Na początku planowano wstrzyknąć w niego 25 ton ciekłego azotu, aby ochłodzić rdzeń oraz ustabilizować fundamenty, ale ostatecznie zdecydowano się jedynie na wypełnienie betonem. We wszystkich pracach pomocą naukową służyła Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, reprezentowana głównie przez Hansa Blixa.

Z czasem sytuacja zaczęła się stabilizować i do akcji wkroczyli tak zwani likwidatorzy. Z miejsca okrzyknięci bohaterami, zajmowali się oni usuwaniem szkód po katastrofie. Ich zadania wahały się od obmywania budynków z radioaktywnych cząstek do chowania martwych zwierząt. Najbardziej są jednak znani z ich niesamowitej pracy na dachu budynku elektrowni. Tam gdzie, z powodu dużego promieniowania, zawiodły zdalnie sterowane roboty, produkcji zarówno radzieckiej jak i zachodniej, tylko ludzie mogli wykonać zadania przygotowujące budynek pod budowę słynnego sarkofagu.

Szacuje się, ze w całości prac uczestniczyło ponad sześćset tysięcy obywateli wszystkich republik radzieckich. Po ich działaniach pozostało wiele pamiątek, często w postaci fragmentów ekwipunku, który lekkomyślni turyści czasami starają się zabrać ze sobą oraz duże cmentarzysko pojazdów, których nie opłacało się odkażać.
