26 kwietnia 1986 rok, godzina 01:26:03 – pali się reaktor numer 4 w Czarnobylskiej elektrowni atomowej im. W. I. Lenina. Oto historia bitwy o Czarnobyl, czyli jednej z największych akcji likwidacji skutków awarii w elektrowni atomowej.

Pierwsze chwile po eksplozji

Wiedzeni wiarą, iż reaktor ciągle istnieje, pracownicy elektrowni próbowali wszelkich czynności, aby tą, niemożliwą do wyobrażenia, sytuację opanować. Ich głównym celem było przywrócenie przepływu wody. Diatłow udał się nawet to zapasowego pokoju kontrolnego, aby tam uruchomić ponownie procedurę awaryjnego zatrzymania reakcji łańcuchowej, za pomocą podobnego przycisku AZ-5, którym Akimow przypieczętował los całego regionu.

Komunikacja była niezwykle utrudniona, gdyż eksplozja pozrywała kable telefoniczne. Wielu próbowało osobiście skontaktować się z innymi oddziałami lub ocenić stan reaktora. Wielu z tych, którzy spróbowali, przypłaciło to życiem.

Zniszczony reaktor numer 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu (fot. bionerd/www.flickr.com)
Zniszczony reaktor numer 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu (fot. bionerd/www.flickr.com)

Walka z żywiołem

Po włączeniu alarmu, o godzinie 1:28, jako pierwsi zareagowali lokalni strażacy pod komendą porucznika Vladimira Prawika, a o 1:35 na teren elektrowni przybyła drużyna z Prypeci pod komendą porucznika Wiktora Kibenoka. Nikt z tych oddziałów nie przeżył potem dłużej niż dwa tygodnie.

Całą akcją kierował major Leonid Teljatnikow, szef straży pożarnej w Czarnobylskiej elektrowni atomowej. Ich głównym zadaniem było powstrzymanie szalejącego na dachu budynku pożaru, który zagrażał bezpieczeństwu reaktora numer 3, który sąsiadował ze zniszczoną jednostką. Dzięki wysiłkowi dwóch brygad udało się utrzymać sytuację pod kontrolą, aż do przybycia jednostek z Kijowa (godzina 3:30), z pomocą których do 4:50 udało się wygasić większość pożarów. Całą akcję, poza ugaszeniem samego reaktora, zakończono o 6:35. Mało tego, na ten czas mało kto wierzył, iż rdzeń jest poważnie uszkodzony.

Moskwa

Dozymetry znajdujące się na terenie elektrowni albo były zbyt zniszczone, albo nie przystosowane do tak dużego promieniowania. Spowodowało to, iż zarówna lokalne instrumenty władzy jak i nadciągające jednostki milicji nie były przygotowane na to co się dzieje.

O 2:30  do elektrowni przybył dyrektor Wiktor Bruhanow. Szef zmiany Akimow przekazał mu swoją opinię, że istnieje poważne skażenie, ale reaktor jest ciągle cały. Pół godziny później taki sam pogląd dyrektor przekazał Moskwie. Nie dano wiary dodatkowym, znacznie bliższym rzeczywistości, pomiarom. W międzyczasie milicja odgrodziła teren wokół Prypeci, a z pomocą wyruszyli żołnierze pod dowództwem generała Pikalowa. Do Kijowa przybyli około godziny 14:00.

Zniszczony reaktor numer 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu (fot. krissyjones/www.glogster.com)
Zniszczony reaktor numer 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu (fot.
krissyjones/www.glogster.com)

Radiacja

Pracownicy reaktora numer 4 byli zbyt osłabieni aby w czymkolwiek pomóc, więc stopniowo odsyłano ich do działów medycznych. Odszedł między innymi Djatłow. Tymczasem Toptunow oraz Akimow, mimo coraz gorszego stanu zdrowia, zdecydowali się pozostać w elektrowni, aby zrealizować zadanie uruchomienia dopływu wody do reaktora.

Wierząc, że cały system jest zablokowany przez zamknięte zawory znajdujące się gdzieś w systemie. Po kolana zagłębieni w radioaktywnej wodzie tracili siły lecz, razem z pomocą kolegów, udało im się dostarczyć wodę do rdzenia. Toptunow, Akimow, oraz Orlow, jeden z ich pomocników, nie przeżyli dłużej niż dwa tygodnie.

Zniszczony reaktor numer 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu (fot. www.pinterest.com)
Zniszczony reaktor numer 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu (fot. www.pinterest.com)

Komisja

O 20:00 na miejsce przybyła specjalna rządowa komisją mająca zbadać przyczyny wypadku. Jednym z jej kluczowych członków był Waleryj Legasow, znany radziecki chemik oraz członek Akademii Nauk ZSRR. W tym czasie był zastępcą dyrektora Instytutu Energii Atomowej im. Kurczatowa.

Waleryj Legasow (fot. rt.com)
Waleryj Legasow (fot. rt.com)

Mimo, iż na terenie elektrowni komisję powitały porozrzucane fragmenty grafitu, nadal nikt nie podejrzewał co tak naprawdę działo się w rdzeniu. Ostatecznych dowodów dostarczyła eskapada samego generała Pikalowa, który taranując zamkniętą bramę, dostał się na teren placówki w specjalnej ciężarówce, posiadającej urządzenia do mierzenia skażenia radioaktywnego. Okazało się, iż grafit oraz szczątki paliwa płonęły, wyrzucając do atmosfery, z każdą mijającą godziną, ogromne ilości skażonych materiałów.

Ewakuacja Prypeci (fot. chernobylgallery.com)
Ewakuacja Prypeci (fot. chernobylgallery.com)

W tym samym czasie komisja doszła do wniosku, że okolicę w promieniu dziesięciu kilometrów należy ewakuować. W nocy, 27 kwietnia, 24 godziny od eksplozji, do Prypeci przybyło 1200 autobusów, które rozpoczęły ewakuację miasta o 14:00. W trzy i pół godziny wywiozły pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Aby uniknąć paniki powiedziano, iż opuszczą swoje domy tylko na trzy dni, ale decydenci już wiedzieli, że nawet jeżeli uda się jakoś zażegnać ten kryzys, na tych terenach nie zamieszka już nikt.

Treść komunikatu: Uwaga, uwaga! (powtórzone wielokrotnie). Towarzysze! Rada miasta pragnie was poinformować, iż z powodu awarii Czarnobylskiej elektrowni atomowej w mieście Prypeć, w okolicy pojawiło się szkodliwe promieniowanie. Partia komunistyczna, przedstawiciele władzy, oraz siły zbrojne nie szczędzą wysiłków aby zagrożenie zneutralizować. Jednak, aby zapewnić obywatelom, a zwłaszcza dzieciom, bezpieczeństwo, podjęto decyzję o ewakuacji miasta do wybranych miejscowości w okręgu kijowskim. Aby tego dokonać, każdemu blokowi, w dniu 27 kwietnia, o godzinie 14:00, zapewniony zostanie autobus pod kontrolą oficerów milicji i przedstawicieli lokalnych komitetów partyjnych. Zgodnie z rekomendacją proszę posiadać: dowód osobisty, rzeczy pierwszej potrzeby, a także mały zapas żywności. Instytucje oraz przedsiębiorstwa wystawiły listy robotników, których pozostanie zapewni normalne funkcjonowanie miasta. Wszystkie mieszkania podczas ewakuacji będą chronione przez milicję. Towarzysze, gdy będziecie opuszczać wasze domy, nie zapomnijcie o zamknięciu okien, wyłączeniu elektrycznych i gazowych urządzeń, oraz o dokładnym zakręceniu kranów. Uprasza się, aby podczas tej tymczasowej ewakuacji, zachować spokój, dyscyplinę i porządek.

To jeszcze nie koniec

Próby ugaszenia płonącego grafitu za pomocą wody nie przyniosły skutku. Zdecydowano się więc na użycie mieszanki piasku, ołowiu oraz węgliku boru. Pierwsza z tych substancji miała zdusić ogień, druga – obniżyć temperaturę, a trzecia pochłonąć promieniowanie. Był to swoisty wyścig z czasem, gdyż pod samym reaktorem znajdowały się pomieszczenia zalane wodą oraz zbiornik z zapasem dla awaryjnego systemu chłodzenia.

Istniało ryzyko, iż rozgrzana mieszanka paliwowo-grafitowa, o konsystencji magmy i temperaturze 1200 stopni Celsjusza, przepali się przez dno rdzenia i w kontakcie z wodą eksploduje po raz trzeci. W takim przypadku duże połacie Ukrainy oraz Białorusi byłyby niezdatne do zamieszkania, zresztą cały czas były zarezerwowane środki, aby natychmiastowo ewakuować najbardziej narażonych ludzi.

Samo zrzucanie piasku też było ryzykowne, gdyż zamiast zdusić ogień i obniżyć temperaturę, mogło mieć zupełnie odwrotny skutek. Dlatego też, obserwowano bardzo dokładnie wskazania pochodzące z okolic reaktora. Cała operacja trwała od 27 kwietnia do 1 maja. Setki helikopterów, pod dowództwem generała Nikołaja Antoczkina, wykonały 1800 lotów, zrzucając 5000 ton mieszanki.

Helikopter zrzucający mieszankę piasku, ołowiu i boru na zniszczony reaktor (fot. chernobylgallery.com)
Helikopter zrzucający mieszankę piasku, ołowiu i boru na zniszczony reaktor (fot. chernobylgallery.com)

Jako, iż zrzucanie mieszanki piasku, boru i ołowiu nie przynosiło oczekiwanych rezultatów, Legasow podjął decyzję o spuszczeniu wody ze zbiorników. Dlaczego dopiero 2 maja? Aby wykonać zadanie trzeba było zanurzyć się w silnie radioaktywnej wodzie, co nie dawało żadnych szans na przeżycie.

Na ochotnika zgłosiło się trzech inżynierów – Akleksiej Ananenko, Waleri Bezpalow i Borys Baranow. Po ciemku, i często w zanurzeniu, udało im się namierzyć oraz otworzyć zawory spuszczające wodę. Wiele miesięcy później udało się zrobić zdjęcia pomieszczeń pod reaktorem i odkryć, że ich poświęcenie nie poszło na marne. Pozostałości skażonej wody zostały wypompowane przez strażaków 7-8 maja.

"Stopa słonia" - tak nazwano roztopiony rdzeń, który przebił się do pomieszczeń poniżej reaktora (fot. rarehistoricalphotos.com)
„Stopa słonia” – tak nazwano roztopiony rdzeń, który przebił się do pomieszczeń poniżej reaktora (fot. rarehistoricalphotos.com)

Nie był to jednak koniec problemów. Chociaż z pustymi pomieszczeniami ryzyko trzeciego wybuchu było o wiele niższe, stopiony rdzeń ciągle mógł przedrzeć się do, znajdujących się pod elektrownią, wód gruntowych. Nawet jeżeli nie spowodowałoby to eksplozji, skażenie rzeki przyniosłoby poważne szkody całej Ukrainie.

By zabezpieczyć się na taką ewentualność, ściągnięto górników z miasta Tula, którzy wykonali podkop pod reaktorem. Na początku planowano wstrzyknąć w niego 25 ton ciekłego azotu, aby ochłodzić rdzeń oraz ustabilizować fundamenty, ale ostatecznie zdecydowano się jedynie na wypełnienie betonem. We wszystkich pracach pomocą naukową służyła Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, reprezentowana głównie przez Hansa Blixa.

Hans Blix (w centrum) (fot. www.theguardian.com)
Hans Blix (w centrum) (fot. www.theguardian.com)

Z czasem sytuacja zaczęła się stabilizować i do akcji wkroczyli tak zwani likwidatorzy. Z miejsca okrzyknięci bohaterami, zajmowali się oni usuwaniem szkód po katastrofie. Ich zadania wahały się od obmywania budynków z radioaktywnych cząstek do chowania martwych zwierząt. Najbardziej są jednak znani z ich niesamowitej pracy na dachu budynku elektrowni. Tam gdzie, z powodu dużego promieniowania, zawiodły zdalnie sterowane roboty, produkcji zarówno radzieckiej jak i zachodniej, tylko ludzie mogli wykonać zadania przygotowujące budynek pod budowę słynnego sarkofagu.

Ukończenie sarkofagu (fot. fototelegraf.ru)
Ukończenie sarkofagu (fot. fototelegraf.ru)

Szacuje się, ze w całości prac uczestniczyło ponad sześćset tysięcy obywateli wszystkich republik radzieckich. Po ich działaniach pozostało wiele pamiątek, często w postaci fragmentów ekwipunku, który lekkomyślni turyści czasami starają się zabrać ze sobą oraz duże cmentarzysko pojazdów, których nie opłacało się odkażać.

Cmentarzysko pojazdów (fot. webdiscover.ru)
Cmentarzysko pojazdów (fot. webdiscover.ru)

Wszyscy już wiedzą

Pierwszą zagraniczną placówką, która dowiedziała się, że coś jest nie tak była szwedzka elektrownia atomowa Forsmark. 28 kwietnia, dzięki specjalistycznemu ekwipunkowi, udało im się wykryć zwiększone promieniowanie na podeszwach butów ich pracowników. Po szybkich, aczkolwiek dokładnych testach okazało się, iż promieniowanie nie pochodzi z ich placówki, lecz z zagranicy. A dokładniej, z południowego wschodu. O godzinie 21 radziecka telewizja po raz pierwszy podaje do wiadomości, fakt wypadku w Czarnobylskiej elektrowni atomowej.

Do akcji ruszają też dzienniki zachodnie, które z właściwym sobie profesjonalizmem, podają informacje o setkach ofiar śmiertelnych. 29 kwietnia telewizja w ZSRR podaje pełniejsze wiadomości, mówiące o ewakuacji Prypeci i śmierci dwóch pracowników elektrowni.

Promieniowanie wykryto także w Polsce, lecz z powodu „trudności komunikacyjnych” z Moskwą, tego co naprawdę się stało dowiedziano się z… BBC. Mimo wszystko, w zaledwie dzień, władze PRL uruchomiły gigantyczną operację podawania tak zwanego płynu Lugola (roztwór jodu w jodku potasu), który chronił tarczycę przed wchłanianiem rakogennych izotopów jodu. Roztwór ten zgromadzono już znacznie wcześniej, przed katastrofą, w obawie przed wybuchem wojny nuklearnej.

Cała akcja trwała trzy dni i objęto nią prawie 19 milionów obywateli Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Chociaż faktyczne zagrożenie promieniowaniem w Polsce nie było wysokie, szybką akcję polskich władz oceniono jako bardzo dobre posunięcie. Przede wszystkim zwracano uwagę na szybkość z jaką ją przeprowadzono.

Zona

27 kwietnia ustanowiono wokół Czarnobylskiej elektrowni atomowej kordon o promieniu 10 kilometrów. Do 14 maja promień strefy powiększono do 30 km. Potem tą strefę jeszcze dodatkowo modyfikowano, w zależności od przyjętych dopuszczalnych dawek promieniowania.

W efekcie „zona” rozrosła się do obszaru o powierzchni 4300 kilometrów kwadratowych, z których wysiedlono prawie czterysta tysięcy obywateli. Z tego terenu starano się usunąć wszelkie życie, po całej okolicy przez pierwszych kilka dni, poruszali się uzbrojeni żołnierze, których zadaniem było zabijanie zwierząt pozostawionych przez ludzi (wymóg, promieniowanie w sierści) oraz żyjących na wolności.

Punkt dekontaminacji pojazdów (fot. rt.com)
Punkt dekontaminacji pojazdów (fot. rt.com)

Miasta zostały poddane dekontaminacji, wiele wiosek zrównano z ziemią, a ich szczątki zakopano w dołach. Zdarzają się wprawdzie przypadki ludzi żyjących w strefie zakazanej i zazwyczaj, dzięki podeszłemu wiekowi, władza patrzy na ich obecność przez palce. Jakakolwiek aktywność wokół Prypeci ogranicza się do prac prowadzonych nad sarkofagiem oraz turystów, którzy upodobali sobie trochę mocniejsze doznania.

Efekty

Co do skutków całej katastrofy, zdania są podzielone. Są organizacje (miedzy innymi Greenpeace) uważające, że śmierć poniosły dziesiątki tysięcy ludzi. Z drugiej strony UNSCEAR (Komitet Naukowy ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego) podaje, iż w wyniku katastrofy napromieniowanych, w stopniu znacznym, zostało około sześciuset pracowników elektrowni z czego, na chorobę popromienną, zmarło czterdziestu-siedmiu.

Liczba ofiar często nie obejmuje dwóch ludzi, zabitych przez samą eksplozję reaktora oraz likwidatorów i żołnierzy, którzy zginęli podczas wypadków związanych z usuwaniem szkód. Profesor Zbigniew Jaworski, pracownik Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie oraz pomysłodawca podania ludności płynu Lugola, twierdził nawet o „micie Czarnobyla”. W wywiadach, które udzielił powiedział między innymi, że podanie roztworu jodu polskim obywatelom okazało się zbyteczne, a radziecka akcja związana z wysiedlaniem ludności – przesadzona.

Sarkofag (fot. novostimira.net)
Sarkofag (fot. novostimira.net)

Oczywiście, o wiele większa rzesza ludzi została przez ten kataklizm trwale okaleczona. Pojawiły się także choroby psychiczne jak radiofobia, która w niektórych krajach doprowadziła, między innymi, do fali aborcji mających zapobiec urodzeniu się dzieci z trwałymi wadami genetycznymi.

Ofiarami straszył także sam Legasow, który przewidywał śmierć około 40 000 ludzi. Jego twierdzenia zostały ocenzurowane, zarówno przez rząd radziecki jak i Międzynarodową Agencję Energii Atomowej. Sam Hans Blinx kwestionował jego wyliczenia jako zbyt wygórowane. Ostateczny raport ogłoszony przez MAEA głosił, iż w najbliższych latach można oczekiwać około 4000 zgonów powiązanych z elektrownią atomową w Czarnobylu.

Paradoksalnie, jedną z nich był sam Legasow, który w drugą rocznicę katastrofy powiesił się w swoim mieszkaniu. Śmierć znakomitego naukowca wstrząsnęła światem radzieckiej nauki i znacząco przyspieszyła pracę nad ulepszeniem bezpieczeństwa reaktorów RBMK. Wprowadzono następujące zmiany:

  • zwiększano liczbę prętów kontrolnych sterowanych manualnie z 30 do 45,
  • zainstalowano więcej pochłaniaczy (80-90), aby utrzymać lepszą kontrolę nad reaktorem podczas pracy na małych mocach,
  • zaczęto używać wzbogaconego (2,4% zamiast 2%), a zarazem bardziej stabilnego, paliwa ,
  • zmniejszano czas wprowadzania głównych prętów kontrolnych z 18 do 12 sekund,
  • przeprojektowano pręty kontrolne,
  • wprowadzono nowe środki ostrożności, zabezpieczające przed nieupoważnionym dostępem do systemów bezpieczeństwa,
  • wymieniono kanały paliwowe we wszystkich reaktorach,
  • unowocześniono układ awaryjnego chłodzenia rdzenia,
  • poprawiono system ochrony przed kawitacją wysokociśnieniową reaktora,
  • wymieniono komputery sterujące SKALA na nowocześniejsze.

Dla samego Związku Radzieckiego, eksplozja w Czarnobylu była ogromnym ciosem, przede wszystkim gospodarczym. W związku z usuwaniem skutków katastrofy poniesiono miliardowe straty, które zaważyły na kondycji gospodarczej tego kraju. Nawet dzisiaj spora część ukraińskiego budżetu jest przeznaczona na radzenie sobie ze skutkami promieniowania. Nie cichną też debaty nad samą przyczyną eksplozji.

Proces dyrektora elektrowni - Wiktora Bruchanowa (fot. chernobylgallery.com)
Proces dyrektora elektrowni – Wiktora Bruchanowa (fot. chernobylgallery.com)

W toku procesów sądowych jakie wytoczono po katastrofie, skazano na karę 10 lat więzienia dyrektora elektrowni Wiktora Bruchanowa, głównego inżyniera Nikołaja Fomina oraz jego zastępcę Alieksieja Djatłowa

Ze względu na potrzeby energetyczne Ukrainy, Czarnobylska elektrownia atomowa im. W. I. Lenina pozostała w użyciu. Ostatni jej reaktor wyłączono dopiero w roku 2000. Dzisiaj, dzięki poświęceniu oraz odwadze tysięcy ludzi, Czarnobyl straszy głównie w grach komputerowych. Miejmy nadzieje, iż tam pozostanie.

Likwidator - przygotowanie do wejścia na dach (fot. rt.com)
Likwidator – przygotowanie do wejścia na dach (fot. rt.com)
Wspieraj SmartAge.pl na Patronite
Udostępnij.